Za stroną: https://www.termedia.pl/mz/Prof-Flisiak-COVID-19-zawita-wkrotce-do-kazdego-szpitala,37456.html
– W dniu, w którym piszę te słowa, Polska jest już krajem o średniej liczbie rozpoznawanych dziennie zakażeń SARS-CoV-2. Ale czy jest to prawdziwa liczba zakażeń? Oczywiście, że nie. Co gorsze, nie wiemy, czy jest ich dwa czy trzy razy więcej. Każdy z nas zna przykłady osób, które pomimo objawów choroby nie zostały zbadane. Niektóre z nich w sposób zdyscyplinowany pozostawały w izolacji, ale część zapewne nie wytrzymała. Jednak nawet ci, którzy pozostali przez dwa tygodnie w izolacji, mogą być nadal źródłem zakażenia, o czym wie każdy lekarz monitorujący chorych w oddziale chorób zakaźnych. Do tego dochodzą bezobjawowi nosiciele rozsiewający zakażenie. Tymczasem w wielu województwach izolatoria dla obezobjawowych zakażonych są fikcją, a osoby oczekujące na wyniki odsyłać trzeba do izolacji domowej. Czy można wierzyć w to, że w Polsce nagle tak poprawiły się warunki mieszkaniowe, że każda taka osoba ma własne lokum? Wprawdzie wzrosła liczba laboratoriów, ale realizacja zalecenia WHO, które w skrócie brzmi „test, test, test” jest niemożliwa, bo wąskim gardłem (nomen omen) pozostają punkty pobierania próbek. Ale co gorsze aktualne działania ministerstwa wskazują na brak woli zwiększania ich liczby. Czyżby z obawy, że przełożyłoby się to na zwiększenie liczby rozpoznanych zakażeń? Czemu służą absurdale stwierdzenia, że testowanie w kwarantannie jest zbędne, gdy jest oczywistym, że jest to najłatwiejszy sposób zlokalizowania potencjalnych zakażonych? Dlaczego wzorem Koreańczyków, którym udało się ograniczyć epidemię, nie otwieramy punktów pobierania próbek w każdym możliwym miejscu? Przecież wiadomo, że jedynym sposobem opanowania epidemii jest izolacja zakażonych, ale żeby ich izolować, trzeba ich wykryć, a żeby wykryć, trzeba testować.Tymczasem praktycznie głównymi miejscami testowania stały się izby przyjęć oddziałów chorób zakaźnych, które dodatkowo są obciążone niebywałym ruchem chorych kierowanych z „podejrzeniem” COVID-19. Niestety, rozpoznanie to stało się tak modne, że jest podstawowym u chorych zagrożonych zawałem, z wieloletnim POChP, z urazami głowy czy z ostrym brzuchem. Tak naprawdę wystarczy stwierdzenie gorączki powyżej 37 stopni Celsjusza lub kaszlnięcie, aby natychmiast kierować do oddziału zakaźnego.
Ilu Polaków musi umrzeć tylko dlatego, że ktoś uznał w swej bezlitosnej głupocie albo co gorsze z premedytacją, że od dzisiaj ból za mostkiem jest efektem działania koronawirusa? Gdzie się podziały lata studiów, nauki do specjalizacji i zbierania doświadczeń medycznych?
Wciąż są SOR-y, które nie wpuszczają karetek na podjazd bez uprzedniego zmierzenia ciepłoty ciała. Trudno mi zrozumieć lekarzy ryzykujących życie pacjenta w takiej sytuacji. Niestety, to nie jest tylko niewiedza, ale także brak instynktu samozachowawczego. Jak można być tak naiwnym i myśleć, że „zaraza” przejdzie bokiem. Przecież widać po tym, co się dzieje w Europie, że kraje z nieporównalnie lepszą jakością opieki zdrowotnej mają codziennie tysiące zachorowań i setki zgonów. Zadajcie sobie pytanie, jakie są powody, by Polska miała nie przechodzić tego, co obserwujemy we Włoszech, Hiszpanii, Francji czy nawet w Niemczech. Czy jesteśmy lepiej przygotowani? Czy mamy pod dostatkiem sprzętu ochrony osobistej? Magazyny są pełne respiratorów? A może mamy więcej lekarzy i pielęgniarek?
Jeżeli policzymy, to nietrudno dojść do wniosku, że wkrótce codziennie będzie rozpoznawanych w Polsce kilka tysięcy zakażeń i kilkaset zgonów z powodu SARS-CoV-2. A to znaczy, że wszystkie szpitale będą „covidowe”. Czy myślicie, że wtedy małe izby przyjęć oddziałów i klinik chorób zakaźnych przyjmą wszystkich chorych? Czy naprawdę sądzicie, że da się tam umieścić wszystkich potrzebujących? Czy sądzicie, że tych kilka respiratorów prowizorycznie zainstalowanych w salach nie przystosowanych do funkcji OIT uratuje ich życie?
Nie miejcie złudzeń.
Zanim COVID-19 się rozpędzi, padną wątłe zakaźne zespoły lekarsko-pielęgniarskie wykończone absurdalnymi skierowaniami z SOR i awanturami z ekipami karetek systemowych. Czy są ochotnicy, którzy są gotowi ich zastąpić?
Niestety, COVID-19 zawita wkrótce do każdego szpitala. I to niekoniecznie przez SOR, przychodząc z pacjentem. Jak uczy doświadczenie, nierzadko koronawirus wchodzi z personelem i to może tym, który dzisiaj tak „dzielnie” broni bramy szpitalnej. Bo przecież jeżeli ktoś irracjonalnie zachowuje się w pracy, dlaczego ma postępować mądrze w domu, w sklepie, na ulicy gdzie może też być złapany przez wirusa. Jeszcze się łudzicie, że ten natłok chorych przyjmą szpitale jednoimienne, te z niewyszkolonym i niezabezpieczonym personelem? Kto i kiedy miał ich przygotować, skoro nie było tam doświadczonych zakaźników i epidemiologów? Jeżeli jeszcze nie utworzyliście w każdym szpitalu oddziału obserwacyjnego, w którym pacjenci podejrzani o zakażenie będą mogli poczekać w warunkach izolacji na wykluczenie SARS-CoV-2 w pobliżu specjalisty (chirurga, ginekologa) i jeżeli nie zaczęliście wcześniej rozsądnie myśleć o zabezpieczeniu personelu, to już po was. Jutro lub pojutrze zostaniecie zaskoczeni eksplozją zakażeń, która w ciągu dnia zamieni wasz szpital w zakaźny albo w zakażony. Nie miejcie złudzeń, że da się przenieść wszystkich chorych łącznie ze „strażnikami bram SOR-u” do oddziałów zakaźnych. Tam, jak mawiał klasyk, już nie będzie niczego…